Strona główna » Migawki z Hiszpanii z zakończenia projektu 9000 metrów
< Sukces Projektu 9000 metrów i plany na przyszłość
30.10.2011 13:30 Wiek: 7 yrs

Migawki z Hiszpanii z zakończenia projektu 9000 metrów

Paella, mariscos, niespokojne morze, tajemnicze wraki, piękne krasowe jaskinie, nurek na 152m? to wszystko kojarzy mi się od teraz z Hiszpanią :-)


23. września 2011: zimno-ciepło
Nocny przejazd do Gdańska; o 5 rano jest jednak strasznie zimno i ciemno! Krótki senny przelot Ryanair do Alicante i wreszcie powitało nas wesołe gorące słońce - tak miało być :-)
Z Alicante pojechaliśmy do La Manga - na 19-kilometrowy półwysep o szerokości maksymalnej 300m oddzielający Morze Śródziemne od słonowodnej laguny Mar Menor. Od tej pory był to nasz prywatny basen, gdzie zawsze mogliśmy liczyć na bardzo ciepłą i bardzo słoną wodę (24 st., utopić byłoby się trudno ze względu na zasolenie, pływało się idealnie - zero fal, płytko i mały ruch - o tej porze roku La Manga jest już 'po sezonie').

24. września: uf jak gorąco, a tu góra sprzętu czeka...
Nadal bardzo gorąco i słonecznie - temperatura Mar Menor bardzo kusząca, zawsze można też spacerować brzegiem morza od naszych apartamentów 'do miasta'. W garażu czekała zaś na nas góra sprzętu, który przyjechał z Warszawy i wymagał rozpakowania - 3 ogromne kartony i 600kg dobra wszelakiego...

25. września: akcja poszukiwawcza w towarzystwie 'węży' wodnych
Tym razem nie było już kolejnej wymówki - nurkowanie trzeba zacząć! Naszym celem był wrak transportowca SS Lillian, spoczywający na głębokości 45 metrów w pobliżu Półwyspu La Manga, zatopiony podczas II Wojny Światowej przez U34. Ale najpierw trzeba było go odnaleźć pod wodą! Ze względu na duże falowanie i prądy, kotwica zrzucona została w dość dużej odległości od wraku, wiec odnalezienie go stanowiło pewne wyzwanie.
Ja poszukiwania rozpoczęłam od przeczesywania dna w promieniu kilkunastu metrów od opustówki, przy okazji odnajdując szpulkę z linką zgubioną przez innych nurków - zawsze to coś! Wreszcie, dość niekonwencjonalnie, odnalazłam opustówkę innej łodzi i zeszłam po niej po prostu na wrak.
Wrak zachowany jest w dobrym stanie, leży na równej stępce i stanowi dom dla przeróżnych gatunków ryb (dorady, grupery, leszcze, barakudy. Mnie najbardziej zafascynowały długie galaretowate 'węże' składające się z rybiej ikry, swobodnie dryfujące w wodzie). Wrak widać jak na dłoni - spoczywa na jasnym piaszczystym dnie, a podziwiać go można w temperaturze około 20 stopni, przy widoczności 20 metrów. Nurkowanie było bardzo długie, ze względu na wspomnianą akcję poszukiwawczą wraku, co przełożyło się na dodatkowe 20 minut dekompresji.

26. września: jednak wieje jak na Bałtyku w tej Hiszpanii!
Niby Morze Śródziemne, bajeczne temperatury i przejrzystość wody, ale nie dajcie się zwieść! Też może mocno wiać, mimo, że wszyscy zapewniali nas, że przełom września i października to doskonała pora na głębokie nurki w tej okolicy - będzie spokojnie. W każdym razie wiało na tyle mocno, że łodzie nie wypływały z portu i z nurkowania nici...
Za to na pocieszenie urządziliśmy sobie wieczorem ucztę krewetkową - były boskie! Chyba jednak za dużo udało mi się ich zjeść, bo kolejnego dnia mój żołądek odmówił współpracy :-(

27. września: tyralierą na mola mola
Kolejny nurek był dość nietypowy - zaczęło się od zmiany miejsca nurkowego, a wręcz całej okolicy - ze względu na niesprzyjające warunki pogodowe w La Manga, przenieśliśmy się do maleńkiej miejscowości La Azohia za Cartageną, gdzie można było nurkować w osłoniętej zatoce. Dobre i to - zawsze to lepiej, niż czekać bezczynnie aż wiatr ucichnie.
Osłonięta część zatoki okazała się dość płytka - głębokość maksymalna nurkowania wynosiła 40m, ale za to czas - ponad 100 minut! Cała grupa pływała po zatoczce wzdłuż i wszerz, eksplorując wszystkie jej zakątki, skałki, głazy, dno, górne partie... Przy okazji udało nam się spotkać sporo ryb: mureny, skorpeny, a nawet mola mola! Gdyby nie to, że było tak płytko, pomyślelibyśmy, że to zbiorowa narkoza azotowa nas dopadła! Chyba jednak nie - mola mola wypłynęła na płyciznę 'do kosmetyczki' na czyszczenie skóry i dzięki temu mieliśmy okazję ją zaobserwować - było to naprawdę niezwykłe spotkanie, samogłowów nie widuje się często!

28. września: więcej stage'y nie było?!
Kolejny dzień w naszej płytkie zatoce w La Azohia - powiedzmy sobie szczerze - wszystko, co można było tam zobaczyć i eksplorować, zobaczyliśmy już i wyeksplorowali poprzedniego dnia, więc nadeszła pora na ćwiczenia. Tym razem nurkowanie było w miarę proste - do dna na 55m przy opustówce z dużą ilością stage'y, które należało odpinać, przepinać, zamieniać, wieszać na kółku, na opustówce, do tego wszystkiego jeszcze pozując do kamery, bezlitośnie wyłapującej wszystkie błędy. Nie martwiłoby mnie to tak okropnie, gdyby nie to, że z tą ilością szpeju wszędzie dookoła byłam chyba szersze niż wyższa, co nie do końca korzystnie zostało oddane na filmie. No, a tak poważnie, to wszystkie ćwiczenia udało się wykonać pomyślnie, trwało to wieki i było okropnie nudne dla reszty grupy, która udała się w końcu na kolejną eksplorację zatoki w kierunku skał...

30. września: piękna nimfa i źródła termalne w Cueva del Agua
Nadal mocno wieje i morze niespokojne - podobno ma się uciszyć od przyszłego tygodnia - oby! Tymczasem udaliśmy się do przepięknej jaskini termalnej Cueva del Agua. Zaskoczyła nas nie tylko swoją niezwykłą urodą - przepięknie urzeźbione kolorowe skały, bajeczna szata naciekowa, fantastyczna, nierealna wręcz barwa wody, ale też i nawiedzającą ją zjawiskową nimfą, która przybyła, by wykąpać się nago dla ochłody. Serca męskiej części ekipy zabiły żywiej i jakoś szybciej poszły nam przygotowania do nurkowania, mimo upału... Cóż z tego, skoro nimfa, ochłodziwszy się, oddaliła się wdzięcznym krokiem w nieznanym kierunku...
Nam pozostała jednak piękna krasowa jaskinia, w której występuje również zjawisko halokliny, czyli mieszania się wody słodkiej ze słoną. Niżej znajdują się też źródła termalne. Ogólnie woda ciepła jest jak zupa, a jaskinia przepiękna, choć niebezpieczna i zdradziecka - najmniejszy fałszywy ruch płetwą powodował natychmiastowe podniesienie zalegających wszędzie osadów i całkowite zmącenie wody - widoczność momentami spadała do zera, a z sufitu sypały nam się na głowę lawiny kamieni! Następnym razem warto zabrać kaski! Ale warto było - jaskinia przepiękna i nadal nie do końca odkryta - od kilku lat trwa już projekt eksploracji i końca na razie nie widać.

1. października: latające rebreathery i przyczajeni nurkowie
Podjęliśmy próbę zanurkowania na wraku na 105m. Dzień nie zaczął się dobrze - mix Jacka wyszedł zupełnie nie taki, nie nadawał się na nurka na 100m. Pogoda też nas nie rozpieszczała; dopóki nasz katamaran nurkowy płynął, dawało się jeszcze coś zrobić, ale gdy już stanął, zaczął się rock'n'roll! Przechyły były takie, że rebreathery latały swobodnie po całym pokładzie, generalnie wszystko, co nie zostało wcześniej dobrze zabezpieczone, czytaj: wepchnięte na sztywno pod ławkę albo przypięte z dwóch stron, przemieszczało się w sposób zupełnie niekontrolowany. Nurkom nie było dużo łatwiej - też trzeba było się dobrze trzymać, żeby nie wypaść za burtę, a tu jeszcze trzeba było ubrać się w cały sprzęt! Gdy już mi się to udało i zastanawiałam się, jak przypiąć do siebie jeszcze butle stage, bo z całą pewnością nikt ich mi nie przyniesie w tych warunkach, to najpierw twardo usiadłam na ławeczkę, a za chwilę piętro niżej na pokład. Pozostali też już powoli dochodzili do wniosku, że chyba nie uda się w tych warunkach zanurkować, więc po prostu zostałam już przyczajona na tym na pokładzie, w międzyczasie zdejmując tylko z siebie, co się dało. Po chwili położyłam się na płasko na twinie nurka zabezpieczającego i starałam się opanować chorobę morską nadchodzącą szybkimi krokami. Muszę przyznać, że nurek zabezpieczający stanął na wysokości zadania i podłożył mi nawet pod głowę swój kaptur, więc jakoś przetrwałam. Nie wszyscy mieli tyle szczęścia - hiszpański nurek, który postanowił zwalczyć chorobę, pijąc wodę, nie dał jednak rady i zwrócił. Więcej atrakcji w tym dniu już nie było, dopłynęliśmy bezpiecznie do portu. A z nurkowania nici :-(

2. października: łodzie podwodne i nurek w Cartgenie
Według prognozy pogody i wiatrów, dopiero od poniedziałku miało się uciszyć, więc wybraliśmy się do Cartageny, ładnego miasta założonego w III w. p.n.e. podczas podbojów fenickich. Podziwialiśmy tam między innymi łodzie podwodne (współczesną, zaparkowaną w porcie oraz zabytkową, jedną z pierwszych, które w ogóle zostały skonstruowane), nurka w pre-historycznym stroju usadowionego wygodnie w fontannie, czy wreszcie czarownicę na budce z warzywami. Były też ładne pozostałości budowli rzymskich i późniejszych: amfiteatr, imponujący kościół, piękne kamieniczki - ogólnie bardzo ładne i zadbane miasto.

3. października: płożąca się opustówka i zwichrowany deco bar
Tym razem, zgodnie z zapowiedziami, morze uciszyło się i stało się gładkie jak stół - w sam raz na nurka na wrak spoczywający na 105 metrach - Angelo Parrodi, odkryty w 2006 r. przez grupą nurków hiszpańskich, 90 lat po tym, jak zatopiony został przez niemiecką łódź podwodną podczas I Wojny Światowej. Bez problemu dopłynęliśmy do wraku, udało nam się go zlokalizować z pomocą echosondy, i tym razem można było zanurkować :-)
Opustówka rzucona była blisko wraku, choć nie wybrany został luz, więc w dolnych partiach mocno się płożyła i dopłynięcie do samego wraku zabrało sporo czasu. Ale najpiękniejsze było to, że na tych 100m nadal panował półmrok, a nie takie egipskie ciemności jak w Polsce! Wraczek ładnie prezentował się na dnie, choć zbyt wiele już z niego nie pozostało.
Na ostatnich metrach rozwieszony był deco bar, ale nieco się zwichrował i z kolei łatwo było się w niego zaplątać. Poza tym okazało się, że byłam trochę niedoważona - wszystko to do poprawki przed kolejnym nurkiem.

4. października: Cabo de Palos - koty w samo południe, wszechogarniająca sjesta
Ostatni dzień przed finalnym nurkowaniem poświęciliśmy na ponowne sprawdzenie run time'ów, uzgodnienie ze wszystkimi, jaką kto będzie pełnił rolę, ponowne przeliczenie wszystkich wymaganych butli i automatów oraz ilości gazów. Odwiedziliśmy Simona, który sporządzał miksy w temperaturze sięgającej chyba milion stopni, dokonaliśmy finalnych poprawek konfiguracji, żeby wszystko zostało dopięte na ostatni karabinek i nie pozostało nam nic innego, jak czekać na miksy i relaksować się.
Wybraliśmy się na wycieczkę do Cabo de Palos, miejscowości na krańcu naszego półwyspu i ścieżką wzdłuż morza podreptaliśmy do latarni morskiej. Żar lał się z nieba; z zazdrością patrzyliśmy na grupę nurków schodzących do jednej z turkusowych zatoczek. Morze i skały w tej okolicy mają niesamowite kolory, niesamowicie zapraszające, sami bliscy byliśmy wskoczeniu do wody tak, jak staliśmy - w ubraniach, butach, z aparatami foto.
Wybraliśmy się tam koło południa, miasteczko wyglądało jak wymarłe - nakaz obchodzenia sjesty jest bezwzględny, nawet napotkane tam koty okupowały każdy dostępny skrawek cienia.

5. października: nurek na 152m - wszystko zgodnie z planem!
Wstaliśmy raniutko i wybraliśmy się do La Azohii. Analiza gazów wypadła pomyślnie - wszystko ok :-) Zaczęliśmy się skręcać i pakować na katamaran. Nadal wszystko ok, nawet udało się pomyślnie zamocować dodatkową butlę do inflacji skafandra i skrzydła.
Dzień był piękny, wszyscy w dobrych humorach, wszystko szło zgodnie z planem. Dopłynęliśmy na miejsce, tym razem starannie naciągnęliśmy opustówkę i ustawiliśmy deco bar.
Wreszcie czas ubrać się w cały ten szpej. Twinset z dodatkową butlą do inflacji, 4 butle stage, różne zapasowe wężyki - to już chyba wszystko. Usiedliśmy z Simonem na windzie katamaranu i już po chwili znaleźliśmy się w wodzie i płynęliśmy do opustówki.
Zanurzenie również przebiegało zgodnie z planem - kolejne przepięcia i przestawianie gazów na komputerze; wreszcie 100m, potem zaczęło ściemniać się na dobre. Simon zwolnił na ostatnich metrach, żeby nam się czasem nie obsunęło o kilka metrów niżej - lina schodziła kusząco na 160m+ - przez chwilę zastanawiałam się, czy może na dnie nie ma czegoś interesującego...
Ale czas wracać - w 10. minucie odbiliśmy w górę i rozpoczęliśmy wynurzanie. W okolicach 100. metra czekał na nas Jacek, potem na 80 metrach Ela Benducka, na 65m Maciek i Tomek Godzina. Maciek odebrał ode mnie niepotrzebne już gazy podróżne; wymieniłam je na tlen.
Od 9. metra zaczęły się naprawdę długie przystanki - na 6 metrach spędziliśmy w sumie około 1h! Na szczęście regularnie ktoś nas odwiedzał, były zdjęcia, filmy, Maciek towarzyszył mi do końca. Po jakimś czasie pozostała nam już tylko obserwacja meduz w psychodelicznym różowym kolorze i czytanie napisów na rurkach PCV deco baru. Grupa czekająca na nas na powierzchni widziała za to stado delfinów przepływające w pobliżu - no, cóż, nie można mieć wszystkiego.
Wreszcie, po 151 minutach wynurzyliśmy się na powierzchnię i winda zabrała nas z powrotem na pokład. Uściski, gratulacje, pamiątkowe zdjęcia. Najbardziej cieszyłam się z tego, że całe nurkowanie przebiegało zgodnie z planem i bez żadnych niespodzianek - co do minuty, gazów starczyło z zapasem - wszystko po prostu wyszło, jak miało wyjść!
W tym miejscu ogromne podziękowania dla całej ekipy, która przyłożyła się do końcowego sukcesu: a więc, przede wszystkim wielkie dzięki dla Jacka Lubowieckiego i Scuba Training za wsparcie sprzętowe, na duchu, wszelkie cenne rady i wskazówki, lata ćwiczeń i wiarę w moje siły!
Podziękowania dla pozostałych członków ekipy: Eli, Maćka, Tomka, Iwonki, Jacka, Radka i innych znajomych oraz przyjaciół, którzy pomogli w różny sposób, a bez których projekt nie zakończyłby się sukcesem.
Podziękowania wreszcie dla firm Dive Rite i O'Three za wsparcie sprzętowe i to nie tylko na tej wyprawie - ich sprzętu używamy z powodzeniem od lat i nigdy nas nie zawiódł - ani w zasolonym Morzu Czerwonym, ani w Hańczy pod lodem, ani na Bałtyku, ani w innych warunkach nurkowych.
Podziękowania również dla Diving Poland i firmy Lukan - również za nieocenione wsparcie.
Bilans wyjazdu: zostałam pierwszą kobietą, która ukończyła Projekt 9000 metrów. Nie wszystkie planowane wraki udało się obejrzeć, ze względu na ciężkie warunki pogodowe w pierwszym tygodniu wyprawy - jest, więc po co do Hiszpanii wracać, tym bardziej, że niedawno odkryto tam kolejny interesujący wrak na 160m+, wymagający eksploracji. A więc do następnego razu!

Zapraszamy do galerii zdjęć z Hiszpanii.

Autorzy zdjęć: Radek Kochlewski, Ela Benducka, Agnieszka Kiela-Pałys



Agnieszka


Sponsorzy

Scuba Training
Dive Rite - Equipment for Serious Divers
O'Three Dry Suites
O'Three Dry Suites
Lukan Bluzki
Zobacz więcej

PATRONI MEDIALNI

Wielki Błękit - Najlepszy Magazyn o Nurkowaniu
deko-racja.pl